Kupiłam na próbę, gdyż zachęciła mnie nazwa tej przyprawy: marynata staropolska. Lubię tradycyjną kuchnię i domowe mięsa, więc postanowiłam spróbować.
Podaję skład z opakowania: czosnek, rozmaryn, cebula, pieprz, imbir, kolendra, cukier, tymianek, papryka, ziele angielskie, lubczyk.
Pierwsze wrażenie bardzo dobre, gdyż nie zawiera w ogóle soli, konserwantów, wzmacniaczy smaku i innych tanich wypełniaczy. Same zioła i przyprawy, 100% natury.
Po otwarciu opakowania w kuchni unosił się bardzo przyjemny aromat rozmarynu.
Zgodnie z przepisem na opakowaniu przyprawę wymieszałam z oliwą - moją ulubioną z pestek winogron - dokładnie natarłam nią mięso i wstawiłam do lodówki na około 20 godzin. Zamarynowałam wieczorem, piekłam na obiad następnego dnia.
Mięso obwiązałam bawełnianą nicią, nadałam mu ładny kształt, posoliłam tuż przed wstawieniem do piekarnika.
Zawsze piekę mięsa w zamkniętym naczyniu, jak jest taka potrzeba podlewam wodą. Mięso jest jak "uparowane", soczyste, bo wilgoć nie ma gdzie uciec i krąży wewnątrz naczynia. A skórka i tak mi się zawsze ładnie rumieni.
To mięso od razu wyjęłam po upieczeniu, gdyż jedliśmy je gorące na obiad.
Kiedy piekę mięso z zamiarem zjedzenia go jako wędliny - czyli na zimno zostawiam je do wystygnięcia w przykrytym naczyniu w tym całym sosie. Wilgoć nie ma gdzie odparować, zostaje w mięsie, przez co wędlina nie jest sucha. Oczywiście domowa wędlina nigdy nie będzie taka "mokra" jak ta kupowana w sklepie, ale w domowych warunkach nie dysponujemy tą całą chemią, której dodają w masarni.
Domowe wędliny robię bardzo często, dlatego pomysły i moje sprawdzone sposoby będą się tu pojawiać regularnie. Zapraszam do lektury.